Hitowe produkcje często doczekują się kontynuacji. Wielokrotnie filmy, które odniosły ogromny sukces finansowy są kontynuowane w postaci serialu. W ostatnim czasie mamy wysyp sequeli wielkich produkcji z dawnych lat. Niestety nie zawsze nowe odsłony i kontynuacja starych historii dorównuje pierwowzorowi, na którym się opiera. Należy nawet stwierdzić, że większość z tego typu filmów i seriali niestety wypada bardzo słabo i jest ogromnym rozczarowaniem. Nie inaczej było w przypadku kontynuacji hitu kanadyjskiego kanału History, czyli serialu Wikingowie. Nowa odsłona, a w zasadzie stworzona przez Netflixa kontynuacja tematu wikińskich podbojów w postaci serialu Wikingowie:Walhalla zawiodła prawie w każdym możliwym aspekcie.
Pod koniec ubiegłego roku pisałam o premierach, na które z niecierpliwością oczekuję. Między innymi pojawił się tam serial Wikingowie:Walhalla, z którym wiązałam wielkie nadzieje, bo jestem ogromna fanką Wikingów. Muszę przyznać wprost, że miałam ogromne oczekiwania i poprzeczka była postawiona bardzo wysoko. Tym bardziej mój zawód sięgnął zenitu po dobrnięciu do ostatniej sceny nowej produkcji stworzonej przez Netflixa. Wikingowie:Walhalla to moje serialowe rozczarowanie marca.
Tło muzyczne to podstawa dobrego filmu i serialu
Nie da się stworzyć odpowiedniego klimatu w serialu, jeśli nie dołączymy do obrazu odpowiednio dobranej kompozycji muzycznej. Tak jak w Wikingach było to dopracowane do perfekcji to w Wikingowie:Walhalla muzyka pozostaje gdzieś poza fabułą i kontekstem. Zmarnowany został potencjał podbicia nastroju i napięcia w danych scenach, jaki mógłby zostać uzyskany dzięki odpowiedniej muzyce w tle. W produkcji kanału History już samo intro i czołówka wprowadzały widza w wikińskie czasy i realia.
Wątek wiary w serialu Wikingowie:Walhalla
To, co tworzyło mieszankę brutalności oraz mistycyzmu i leżało u podstaw działania w świecie z serialu Wikingowie to była wiara i sceny przedstawiające obrzędy i kulturę tej grupy ludności. W Wikingowie:Walhalla bardzo obrazowo pokazane jest wypieranie starej wiary przez chrześcijaństwo, mieszanie się wyznań i okrutne działania obrońców wiary w jednego Boga. Niestety w scenach gdzie pokazane są stare obrzędy wikińskie brakuje polotu, wspomnianego wcześniej mistycyzmu i całej tej otoczki, jaką znamy z pierwowzoru serialu. Niestety przez to produkcja traci trochę na wyrazistości.
Sceny walki, czyli kwintesencja serialu Wikingowie
Sceny walki to coś, co w Wikingach wypracowano prawie do perfekcji. Reżyser zdecydowanie wspiął się na wyżyny kreatywności, jeśli chodzi o niepowtarzalność ujęć i wyglądu scen i kadrów z bitew. Wszystko jest bardzo realistyczne, akcja wartka, po prostu dzieje się i dobrze to wygląda. Wikingowie:Walhalla wypadają pod tym kątem marnie. Sceny walki są bardzo krótkie, ciosy trochę sztuczne, mało przekonujące i nie oddają choćby w najmniejszym stopniu realiów tak krwawych i ciężkich bitew.
Wikingowie:Walhalla to fabuła bez polotu
Kolejny raz muszę użyć słowa niestety. Tym razem odnosi się ono do fabuły serialu Wikingowie:Walhalla gdzie właśnie niestety dostaliśmy koszmar bez polotu, w którym czasami nawet nie bardzo wiadomo o co tak naprawdę chodzi. Można to stwierdzić już po pierwszym odcinku. Dobrnęłam do końca sezonu tylko, dlatego, że oczekiwałam szalonego zwrotu akcji i że wydarzy się coś, co mnie jednak przekona do tej produkcji. Myślę, że można było ograć fabułę lepiej i ciekawiej. Jasne jest, że to już nie czasy Ragnara i wiele się zmieniło w tym cele, cały świat poszedł do przodu jednak motyw wciąż jest ten sam, czyli walki o władzę. W produkcji zabrakło pomysłu na wciągające widza wątki.
Czyżby Wikingowie stracili swój spryt?
W serialu Wikingowie:Walhalla brakuje typowych dla wikińskich podbojów efektów zaskoczenia, pomysłowości i sprytu. Mamy wątek gdzie pada genialny pomysł zniszczenia mostu, ale zostaje to przedstawione tak jakby wikingowie przypadkiem podbili Londyn, akcja jest jakaś rozmyta, nie ma fajerwerków. Ktoś to tak kiepsko przemyślał i nagrał, że nie robi to odpowiedniego wrażenia. Co gorsza okazał się to jedyny moment z całego sezonu, kiedy serial wzbudził we mnie jakiekolwiek emocje.
Typowy format Netflixa
Jak na Netflixa przystało w produkcji musi być wątek słodkiej miłości i pary, która walczy z przeciwnościami losu. Oczywiście w serialu nie mogło zabraknąć ciemnoskórej aktorki, która w wikińskim świecie piastuje wysokie stanowisko jarla Kattegat i ma zapędy na silną feministkę. Mamy postać, która szuka własnego ja. Tym razem zabrakło tylko scen czy wątku podkreślającego orientację seksualną. Rozumiem i szanuję różnorodność i równość jednak czasem niektóre rzeczy po prostu nie pasują do danej produkcji i nie możemy na siłę wciskać do niej czegoś, co zapewni wytwórni tytuł poprawnej politycznie.
Czy da się stworzyć dobry serial na nijakich postaciach?
Kolejnym aspektem, który nie zachęcił mnie do serialu Wikingowie:Walhalla są kreacje bohaterów. Są one nudne, transparentne, nie wywołują większych emocji i kompletnie nie zapadają w pamięć. Po tygodniu ciężko mi jest sobie przypomnieć, jakie postaci w tym serialu się pojawiły. Nijak się to ma do postaci z Wikingów, które były tak wyraziste, ciekawe i przedstawione w taki sposób, że w nocy o północy pamięta się ich imiona i twarze aktorów, którzy wcielali się nawet w drugoplanową rolę. W netflixowej produkcji zabrakło postaci, które się lubi nawet mimo to, że są czarnymi charakterami, wzbudzają emocje i są po prostu barwne, mają w sobie życie. Moim zdaniem jest to wina kiepskiego scenariusza. Spójrzmy, chociaż na kreację króla Kanuta Wielkiego. Wódz jest osobą, która realnie zapisała się na kartach historii. W serialu pokazali go, jako trochę nijakiego faceta, który dzięki niepewnemu planowi ledwo poznanego mężczyzny przypadkiem wygrywa bitwę, a następnie znika w połowie sezonu.
Jak spisali się scenografowie serialu Wikingowie:Walhalla
Scenografia w serialu Wikingowie:Walhalla może nie jest tak bogata jak w pierwowzorze jednak takie aspekty jak fryzury, wygląd miasta Kattegat i całe tło jest poprawne. Widać mocne opieranie się scenografów na świecie, jaki został przedstawiony w produkcji Wikingowie. Trochę słabiej wypada to wszystko we fragmentach pokazujących sam Londyn, gdzie trąci to szkolną inscenizacją, jakby idealne mury obronne wykonano ze styropianu, a zbroje angielskich żołnierzy wypożyczono ze sklepu z zabawkami. To, czego zdecydowanie zabrakło w serialu to wykorzystanie możliwości współczesnych narzędzi graficzno – filmowych i pokazanie skali wydarzeń, ogromu wikińskich przedsięwzięć. Zaprezentowanie wielkiej floty zmierzającej na Londyn w postaci 5 statków na krzyż to coś, co wywołało u mnie rozbawienie. Tu efekty powinny dosadnie pokazywać siłę i moc, znaczenie tego, co się dzieje, wikińską potęgę. Niestety o te szczegóły już nie zadbano.
Czy warto obejrzeć serial Wikingowie:Walhalla
Wiem, że to dopiero 1 sezon (8 odcinków), a Wikingowie produkcji History mieli ich 7 i więcej szans, aby wszystko zaprezentować, ale muszę stwierdzić, że po prostu Wikingów od początku oglądało się lepiej. Wszystko było bardziej wyraziste, bardziej realne, fabuła pozwalała poznać bohaterów i życie w tamtych czasach. W nowej odsłonie czegoś jakby brakowało, wszystko jest nijakie, niepozostające w pamięci widza. Serial wygląda tak jakby ktoś chciał wyprodukować go tylko, dlatego, że wiedział, iż po sukcesie Wikingów coś nie do końca dobrego i tak się sprzeda.