Strona główna » Rak tarczycy – moja onkologiczna historia

Rak tarczycy – moja onkologiczna historia

Według statystyk zachorowalność na raka tarczycy stanowi zaledwie 1% wszystkich nowotworów złośliwych. Najczęściej pojawia się on po 40 roku życia jednak nie jest wykluczone zachorowanie w młodszym wieku. W Polsce zapadalność na tą chorobę jest stosunkowo niska, bo jest to nie więcej niż 2000 nowych zachorowań rocznie. Ryzyko zachorowania na raka tarczycy jest dużo większe w przypadku kobiet.

rak tarczycy - moja historia

Takim przypadkiem spoza statystycznego przedziału wiekowego okazałam się być ja sama w 2018 roku, kiedy miałam dokładnie 24 lata. Chciałabym opowiedzieć o tym przypadkowym odkryciu, które z perspektywy czasu, okazało się zbawienne dla mojego życia, choć wiele w nim zmieniło. Za każdym razem, kiedy opowiadam tą historię lekarzom są zaskoczeni i uznają, że miałam ogromnego farta. Dość długo zajęło mi zebranie się do napisania tego tekstu. Mam nadzieję, że ta historia choć trochę zmotywuje Was do regularnych badań kontrolnych i sprawdzania stanu zdrowia.

Przewrotne początki, czyli uciążliwa alergia

Od dziecka miałam przeróżne alergie, które nieustannie pokazywały się na mojej skórze. Występowały też w formie kataru, łzawienia oczu i wszelakich innych kombinacji. Na ostatnim roku studiów przybrały one jednak bardziej niepokojącą postać. Nagle, bez żadnej przyczyny, pojawiała się opuchlizna, która utrzymywała się przez kilka godzin. Zwykle były to okolice stawów. Kiedy jednak obudziłam się z niesamowicie spuchnięta połową twarzy i szyi tak się wystraszyłam trudność z oddychaniem, że poszłam na SOR gdzie po pół dnia czekania podano mi odpowiedni zastrzyk. Nie widziałam innej opcji jak testy i odczulanie. W testach płatkowych faktycznie wyszły pewne alergie pokarmowe jednak alergolog po objawach zasugerował, że może to być również hashimoto. Tym sposobem pierwszy raz w życiu trafiłam do endokrynologa.

Idealne wyniki tarczycy to nie wszystko

Endokrynolog ocenił moje doskonale wpisujące się w normy wyniki i będąc dociekliwym wysłał mnie na USG tarczycy. Na obrazie z badania pokazało się kilka bardzo małych guzków. Endokrynolog na konsultacji uspokajał wyjaśniając, że większość ludzi ma na tarczycy niewielkie guzki, że nie są one niepokojące i w żaden sposób nie przeszkadzają one w normalnej pracy narządu. Ze względu na nieregularne kształty guzków dostałam jednak skierowanie na biopsję.

200 złotych, które uratowało mi życie

Słowa lekarza mocno uśpiły moją czujność i odłożyłam temat na bliżej nieokreśloną przyszłość. Miałam jednak obok siebie faceta, który na tyle się martwił i mnie upominał, że postanowiłam zapisać się na pobranie i zamknąć w końcu tą sprawę, zacząć w odczulanie. Kiedy za setnym razem dodzwoniłam się do punktu wykonującego biopsję cienkoigłową na NFZ został mi przydzielony najbliższy możliwy termin, czyli za 6 miesięcy. Nie powinno mnie to zaskoczyć, bo znam polskie realia, a jednak byłam w ciężkim szoku. Po kolejnych namowach zdecydowałam się na wykonanie biopsji w o wiele szybszym terminie prywatnie, choć koszt do najtańszych nie należał.

Stwierdzenie komórek nowotworowych

rak tarczycy - moja historia 5

Dwa tygodnie po biopsji dostałam telefon, że mam jak najszybciej zgłosić się po odbiór wyniku. Wskazywał on na obecność komórek nowotworowych. Endokrynolog znów uspokajał, że to wcale nie jest jednoznaczny wynik, że nie można panikować. Niestety jedyny sposób weryfikacji w przypadku nowotworów tarczycy polega na wycięciu jednego z płatów lub całej tarczycy i poddanie wycinków badaniu.

Długa droga po zieloną kartę DILO

Poinformowana mniej więcej jak działać zaczęłam biegać od lekarza do lekarza żeby załatwić kartę DILO uprawniającą do prowadzenia leczenia według szybkiej ścieżki onkologicznej. W pewnym momencie miałam już dość odbijania się od drzwi do drzwi, ciągłych kolejek i czekania. W tym czasie dopiero zaczynałam pracę, co również trochę utrudniało te wszystkie wyjścia do specjalistów. Wiele wizyt wymuszałam bez terminu odczekując aż wszyscy zostaną przyjęci i prosząc o konsultację. Często też nawet po odczekaniu tych paru godzin lekarz ze złością odsyłał mnie do rejestracji. Finalnie żeby wszystko przyspieszyć wiele z badań wykonałam prywatnie.

W końcu się udało, ostatnia wizyta u chirurga i dowiaduję się że nie mogę dostać skierowania na zabieg jeśli badania nie były wykonywane na NFZ. Zamarłam ze łzami w oczach. Całe szczęście lekarz był na tyle rozgarnięty, że postanowił wysłać mnie od razu na nieplanowane USG, co jak widać wystarczyło do papierów. W końcu padł termin operacji…za dwa tygodnie od dziś. Byłam w tak ciężkim szoku, że nie wiedziałam jak zebrać myśli.

W międzyczasie byłam na prywatnej konsultacji u lekarza, który miał wykonywać moją operację. Dzięki temu poczułam się, choć trochę spokojniejsza mając przynajmniej świadomość, że wiem, jaki człowiek będzie mnie kroił.

Operacja wycięcia tarczycy

Do szpitala dotarłam oczywiście w obstawie. Chłopak i siostra, która wzięła urlop żeby mnie wspierać, spędzili ze mną te parę godzin, które czekaliśmy na korytarzu aż przydzielą mi salę, łóżko, wykonają wywiad z pacjentem. Kompletnie nie docierało do mnie to, w jakim celu się tam zjawiłam. Po tym bieganiu za papierami kompletnie straciłam poczucie, do czego to wszystko ma prowadzić. Czekając skupiłam myśli na odbierającej telefony z pracy siostrze, na przyniesionych przez chłopaka, najlepszych pączkach ze słonym karmelem, jakie w życiu jadłam i wielu innych, zupełnie niezwiązanych z operacją sprawach.

Poranek przed zabiegiem minął strasznie szybko. Rozmawiała z paniami z sąsiednich łóżek o istotnych wtedy sprawach, o tym, że na sali operacyjnej częściowo można być w bieliźnie, mieć na sobie skarpetki (miałam, takie z uszkami, co teraz wydaje mi się zabawne) itp. Z kolejnych 48 godzin pamiętam zaledwie urywki. Przejazd korytarzem gdzie czekała już moja ekipa – siostra i chłopak, wjazd na salę, przyjście studentów, którzy mieli obserwować zabieg, krótka rozmowa z anastezjologiem i pełen odlot. Później urywki z sali wybudzeń, zdziwienie po przebudzeniu, bo przenieśli mnie na zupełnie inną salę niż leżałam jeszcze rano, moja dłoń trzymana przez chłopaka, wypowiedziane kilku zdań i te okropnie ciężkie powieki. W tym momencie upewniliśmy się przynajmniej, że struny głosowe są w nienaruszonym stanie.

Pamiętam, że gdy tak budziłam się i zasypiałam przyszła do mnie młodsza ode mnie dziewczyna, która nazajutrz miała mieć operację. Przyszła zobaczyć jak to wygląda po i czego ma się spodziewać.

Gdzieś przez tą mgłę dotarła do mnie ważna informacja. W trakcie operacji podjęto decyzję o wycięciu całej tarczycy wraz z przylegającymi węzłami chłonnymi

Po wycięciu tarczycy

rak tarczycy - moja historia 3

Najgorsza była noc. Czas, kiedy już wiele godzin spędziłam bez ruchu w jednej pozycji, zaczęłam czuć wszystko i przestałam być aż tak senna. Po operacji nie dość, że ciągnęły mnie świeże szwy na szyi, które bałam się zerwać (ruszając się czy lekko podnosząc z pozycji leżącej napinały się wszystkie mięsnie na szyi) to jeszcze wychodziły mi z rany i dyndały dwa wielkie sączki (nazwane przez jedną z pacjentek koralami). Ta noc i wiele kolejnych była ciężka, tak jak i kolejne dni biorąc pod uwagę aspekt podnoszenia się z pozycji leżącej.

Pobyt w szpitalu po wycięciu tarczycy

W szpitalu spędziłam zaledwie kilka dni. 2 dnia po operacji konieczne było wstanie na nogi, ściągnięcie korali i wizyta u laryngologa, który tak szarpał moją sztywną i mocno obolałą szyją i głową, że myślałam, że potrzebne będzie ponowne szycie. Drodze powrotnej do pokoju nie podołałam. Narkoza i długie leżenie zrobiły swoje i bladozielona powróciłam do pokoju odwieziona szpitalnym uberem w postaci wózka.  

Przez te parę dni poznałam wiele kobiet (widziałam tam tylko jednego pacjenta mężczyznę), które przechodziły operację wycięcia tarczycy lub przytarczyc po raz pierwszy, ale również takie, które miały za sobą ich już kilka. Poznałam ich historie. Niektóre nie napawały mnie optymizmem – te, które tyczyły się rozregulowanej gospodarki hormonalnej, konieczności kolejnych wycięć.

Pomarańczowa skóra po operacji

Przed operacją zostałam bogato pomalowana na pomarańczowo specjalnym preparatem. Ten kolor towarzyszył mi niestety jeszcze bardzo długo. Pierwszą próbę choć częściowego umycia się podjęłam na 2 dni po operacji, ale pomarańczka nie była łatwym przeciwnikiem, a mocne tarcie obolałej skóry nie wchodziło w grę. Nie zapomnę mojej radości z powodu umycia włosów po tygodniu, choć nie obyło się bez bólu.

Ściągnięcie szwów

rak tarczycy - moja historia 1

Dziś śmieję się sama do siebie z tego, że jako urodzinowy prezent dostałam wycieczkę do szpitala na ściągnięcie szwów. Tak naprawdę największą nagrodą było stwierdzenie lekarza, że wszystko wygląda dobrze i ładnie się goi. To dość irracjonalne, ale jeszcze długi czas prześladował mnie strach, że po ściągnięciu szwów skóra po prostu rozejdzie się w miejscu cięcia.

Samopoczucie po wycięciu tarczycy

rak tarczycy - moja historia 2

Tak jak pisałam, długi czas nie docierało do mnie nic z tego, co miało się wydarzyć. Żyłam jakby w zawieszeniu emocjonalnym. Później, już po operacji, zaczynałam czuć złość na to, że mnie to spotkało, że mam okropną ranę na szyi, że będę do końca życia zmuszona do brania tabletek, że przecież ta cała operacja może w ogóle nie była potrzebna, a wynik biopsji nie do końca pewny.

Wynik badania makroskopowego

Po dwóch tygodniach od operacji pojechałam po odbiór wyników badania makroskopowego wycinków. Cieszyłam się z tego, że nie muszę leżeć w tym szpitalu i już prawdopodobnie to moja ostatnia w nim wizyta. Na schodach spotkałam uśmiechniętą i przeszczęśliwą dziewczynę, która wtedy tuż po operacji przyszła do mnie do sali. Szła z mężem i oboje jednocześnie powiedzieli mi o tym, że jest zdrowa, że badanie nic nie wykazało i życzyli mi równie dobrych wiadomości. Na swoje wyniki musiałam jednak jeszcze czekać, bo były u lekarza wykonującego mój zabieg.

Wyniki w końcu trafił w moje ręce i niedowierzałam w to, co czytam. Z tego dnia pamiętam jeszcze to, że siedziałam z 40 minut na szpitalnym korytarzu zanim zdecydowałam się zadzwonić do mamy i powiedzieć, że miałam złośliwego raka tarczycy z przerzutami do węzłów chłonnych.

Jodoterapia po raku tarczycy

jodowanie - rak tarczycy

Chirurg na podstawie wyniku odesłał mnie do innego szpitala na dalsze leczenie uzupełniające. Usłyszałam wtedy bardzo ważną prawdę. Rak tarczycy to najlepszy rak, jaki może się człowiekowi trafić, jeśli już ma na tego raka chorować. Teraz już wiem, że tak jest. Leczenie polega na wycięciu tarczycy, węzłów czy przytarczyc, poddanie się radioterapii jodem i kontrolach, ewentualnie ponownej operacji w celu wycięcia niepokojących pozostałości i znów kontrolach.

Jodowanie w niczym nie przypomina chemii, przez jaką przechodzą chorujący na inne rodzaje nowotworów. Jest to jednak zupełnie niecodzienne doświadczenie, o którym jeszcze kiedyś napiszę osobny post, bo może komuś pomoże się on przygotować do takiego leczenia (mój wpis o jodowaniu znajdziecie klikając TUTAJ).

Po ciężkich 5 dniach w izolatce i jak to mówili znajomi świeceniu w ciemności po radioaktywnym jodzie, wróciłam do domu by móc dalej promieniować. Przebywanie ludzi obok mnie było niewskazane. Przekonaliśmy się o tym, gdy mój chłopak po 20 minutach spędzonych w moim zasięgu dostał okropnego bólu głowy. Izolacja trwała więc dalej i wszystko wokół mnie musiało później zostać oczyszczone lub przejść kwarantannę. Na całe szczęście obraz z wykonanej później scyntygrafii pokazał, że jestem czysta. Pozbyłam się wszystkich złośliwych, zmienionych komórek, jakie miałam w sobie.

Każda kontrola po wycięciu tarczycy to nowe obawy

Ostatni dobry wynik badań nie oznacza końca walki. Bardzo ważne są częste kontrole, a one zawsze są u mnie związane ze stresem. Mamy 2022 rok, moja operacja była w marcu 2019 i do tej pory nie było ani jednego czystego USG. Za każdym razem pojawia się coś, co budzi niepokój, wymaga konsultacji i kolejnej kontroli w najbliższym czasie. Lekarze zawsze są powściągliwi, nie chcą budzić paniki, ale czy cała historia nie zaczęła się właśnie od tego, że miały być to niewinne, nic nieznaczące guzki, którymi nie należy się przejmować? Zawsze pozostaje więc jakaś niepewność i obawa czy na pewno wszystko będzie już dobrze.

PS

Moja osobista prośba powtarzana do znudzenia: BADAJCIE SIĘ I DBAJCIE O SWOJE ZDROWIE niezależnie od tego, w jakim wieku jesteście. Mamy takie czasy, że zachorować może każdy, a choroba potrafi ukrywać się bardzo długo aż do momentu, kiedy może być już za późno.

grafika pod wpis

Spodobał Ci się mój wpis?

Zostaw po sobie komentarz i odwiedź mnie w mediach społecznościowych gdzie znajdziesz więcej ciekawych materiałów

Co powiesz na...?

2 thoughts on “Rak tarczycy – moja onkologiczna historia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *